Historia

Życiorys tutejszych skał piaskowcowych jest niezwykle  długi, bowiem sięgający prawie 100 milionów lat!  Podczas trwającej wtedy na Ziemi epoki kredowej na obszary tzw. Niecki Tomaszowskiej wielokrotnie wkraczało i wycofywało się z nich morze. Nader obrazowo opisał ten proces wytrawny badacz i miłośnik przyrody okolic Tomaszowa, nieżyjący już, niestety, Jerzy Sosnowski w wydanym w 1995 roku  informatorze turystycznym „Niebieskie Źródła – Groty”.

Osadzały się tutaj zarówno skały pochodzenia morskiego, jak też lądowego. Przesuwała się linia brzegowa ówczesnego wypłyconego zbiornika. W pewnym okresie z wypiętrzającego się masywu małopolskiego spływała potężna rzeka, która na obszarze niecki tomaszowskiej utworzyła deltę. Tu właśnie (…) osadzały się piaski kwarcowe transportowane z dalekich Gór Świętokrzyskich. W miarę, jak malała siła nośna owej rzeki, osadzały się tu coraz drobniejsze frakcje piasków. Złoża piasków kwarcowych w rejonie niecki osiągają grubość 150 metrów –  wyjaśniał J. Sosnowski, dodając, że „groty nagórzyckie” są efektem chwilowego wynurzenia się w tym miejscu dna morskiego na przełomie kredy dolnej i górnej w tzw. cenomanie.

Najstarszy przekaz pisany o śnieżnobiałych piaskach w okolicach Tomaszowa pochodzi z 1883 roku. Opisał je po raz pierwszy I.B. Pusch w opublikowanym wtedy „Pamiętniku fizjograficznym”. O „ciekawych pieczarach na krawędzi wyniosłego brzegu rzeki” wspominała znana tomaszowska pisarka, właścicielka księgarni i autorka pierwszej (niewydanej) monografii naszego miasta – Emilia Topas-Bernsztajnowa w szkicu „Tomaszów Rawski, miasto fabryczne” zamieszczonym na łamach pisma „Ateneum” w wydaniu ze stycznia 1898 roku.

Na  szczególną urodę tego miejsca wskazywał znany polski regionalista, krajoznawca i historyk, twórca założonego już w 1909 r. Muzeum Krajoznawczego w Piotrkowie Trybunalskim – Michał Rawita-Witanowski na łamach wydawanego w naszym mieście w latach 20. ubiegłego wieku tygodnika „Kurjer Mazowiecki”. Z zamieszczonego w  inauguracyjnym numerze tego pisma z 10 lipca 1926 roku opisu Tomaszowa Mazowieckiego  można się było dowiedzieć m.in., że: „Okolice Tomaszowa, zwłaszcza nad brzegami Pilicy, odznaczają się malowniczością swego położenia (…) Na wyniosłym brzegu doliny rzecznej  znajdują się ciekawe, a niezbadane pieczary w Nagórzycach, w których wyżłobione w wapniaku groty, ciągną się pod ziemią na znacznej przestrzeni. Przepiękne wzgórza, miejscami dochodzące do 50 stóp wysokości, a w dolinach rozwiane kwieciste łąki i bory nadpilickie – tworzą krajobraz wymarzony dla malarza i poety”.

M. Rawita-Witanowski nie ustrzegł się jednak dwóch istotnych błędów. Po pierwsze:  nagórzyckie groty są wyrobiskiem wydrążonym nie w skale wapiennej, lecz w złożu  piaskowcowym. Wiązanie tego wyrobiska z  pokładami wapienia, a nawet… kredy jest błędem powielanym nawet i dzisiaj w wielu innych publikacjach (w tym – popularnych przewodnikach turystycznych i kajakowych). Po drugie: do 1926 roku groty nagórzyckie już zostały zbadane oraz opisane  i to w sposób jak najbardziej  rzetelny.

Taki charakter ma opis tego niezwykłego okazu geologicznego, a zarazem dzieła rąk ludzkich,  poczyniony w 1912 roku przez wybitnego polskiego geografa, profesora Uniwersytetu Warszawskiego – Stanisława Lencewicza. Jest on efektem badań fizjograficznych, przeprowadzonych wówczas przez niego nad Pilicą na zaproszenie i w towarzystwie innego, wybitnego naukowca, profesora botaniki – Seweryna Dziubałtowskiego, pochodzącego z nadpilickich Smardzewic. W relacji z ich wspólnej wędrówki brzegami Pilicy od Ciebłowic do Sulejowa, zamieszczonej na łamach cenionego tygodnika krajoznawczego „Ziemia” w wydaniu z 20 lipca 1912 roku, czytamy:

 Niezmiernie charakterystyczne piaskowce cenomańskie posiadają swoją osobliwość: pieczary jeden z najpiękniejszych w kraju. Wiedzie do nich nizkie niepozorne wejście, ale dalej wązki korytarz rozszerza się i rozgałęzia, a wysokość dochodzi do kilku metrów. Długość pieczar wynosi 180 kroków, przedzielają je i podpierają liczne kolumny, niekiedy cienkie ścianki z małymi otworami w kształcie okienek, co nadaje im wygląd niezwykły. Pięknością swoją nie ustępują one grotom ojcowskim, bo choć są nieco niższe, a może i mniejsze, ale liczne kolumny nadają im wygląd odmienny od grot ojcowskich, zbliżając je poniekąd do słynnej groty w Adelsbergu. Mamy więc w kraju piękne groty…

Przywoływana tutaj krasowa jaskinia w słoweńskiej miejscowości Adelsberg (obecna nazwa: Postojna) była przed stu laty geologiczną osobliwością słynną w całej Europie. Również dzisiaj  „Postojnska jama” jest wielką atrakcją turystyczną Słowenii. Porównywanie z nią nagórzyckich grot przez tak wybitnego geografa z pewnością oznaczało sporą nobilitację dla tych drugich. Warto jeszcze wrócić do jego relacji z wizyty w „naszych” grotach.

…przypuszczam, że cały urok pryśnie, skoro wytłumaczę się, dlaczego zamiast stalagmity i stalaktyty pisałem kolumny. Otóż pieczary w Nagórzycach są dziełem rąk ludzkich. Miękki piaskowiec z łatwością daje się skrobać na piasek, to też eksploatowano go tu w ten sposób, pozostawiając ogromne pieczary. Ułatwiało to nawet pracę, bo jeżeli wóz wjechał do pieczar, to można było bezpośrednio ze stropu pieczary sypać piasek na wóz – to wyjaśnienie profesora Lencewicza jest nader ważne dla oddania istoty tego tworu, dla którego trafniejsza i bardziej prawidłowa z naukowego punktu widzenia jest nazwa „wyrobisko podziemne”. Jednakże pomimo tego, iż nie jest ono dziełem przyrody, przylgnęła do niego, chyba już nieodwracalnie, nazwa groty nagórzyckie.

Z pewnością do jej utrwalenia przyczynił się także opis zamieszczony na łamach wspomnianego już pisma „Orli lot” z września 1926 roku. W relacji z wędrówki po skalnym labiryncie, skreślonej przez S. Ślązaka, czuje się dreszczyk emocji: Trzeba się odpowiednio nastroić, aby wejść w ciemny loch na ślepo. Po chwili prostujemy głowy i zapalamy łuczywa. Stoimy w dużej, ponurej sali. Dokoła czarne, owalne plamy otworów, prowadzących w głąb grot. Otaczają nas potężne kolumny dziwacznego kształtu u góry i dołu rozszerzone, a w środku zwężone. Na ostrołukowych sklepieniach wiszą czarne nietoperze i połyskują się krople wody, który w świetle łuczywa  błyszczą, jak tysiące brylancików tem piękniej, że odbijają się od okopconych stropów.

Omijając szerokie bazy kolumn, wchodzimy do „komnaty królewskiej”, wysokiej na 3 m., długiej na 30 m., szerokiej na 25 m. Głos nasz brzmi jakoś grobowo, jakby skądś daleka. Po błąkaniu się po licznych zaułkach dochodzimy do długiego korytarza, którego najdalej wysunięty język znajduje się w odległości 120 m. od wejścia do grot. Zauważyć tu można liczne jamki dzikich królików tzw. niebieskich, które tutaj znalazły bezpieczne  schronienia przed myśliwymi. W powrotnej drodze zwiedzamy jeszcze najdłuższą, ale i najniższą salę „stołową” nazywaną tak dlatego, ponieważ na środku jej znajduje się zniszczona kolumna w postaci stołu. Artykuł ten zilustrowano pierwszym, szczegółowym planem grot nagórzyckich, będącym efektem wprost benedyktyńskiej pracy Stanisława Ślązaka i jego szkolnego kolegi – Bronisława Maleja.

Prawdopodobnie pierwszymi eksploratorami tych złóż byli okoliczni chłopi, wydobywający biały piasek do celów gospodarskich. Odsłonięta na stromym zboczu pradoliny Pilicy, przy drodze do Nagórzyc, skała piaskowcowa dawała się łatwo drążyć prostymi kopaczkami i kilofami. O tej osobliwej działalności „górniczej” w tej okolicy  wspominają już XVIII-wieczne kroniki. Początkowe wnęki przekształciły się z czasem w obszerne pieczary. Do ich wnętrza wjeżdżano furmankami. Górę drążono w kilku punktach, pozostawiając wewnątrz filary i całe ściany dźwigające strop.

W ten sposób, jak napisał wielce zasłużony tomaszowski archiwista i historyk regionalista – Włodzimierz Rudź w wydanym w 1974 roku przewodniku „Tomaszów Mazowiecki i okolice”, powstało kilka jaskiń, noszących na początku ubiegłego wieku nazwy: „niedźwiedzia”, „borsucza”, „taneczna”, „ciemna”, „jeziorna”, „szumna” i „chowańcowa. Inna, głębiej ukryta pieczara, nosiła nazwy: „karkołomna” lub „złodziejska”, gdyż podobno chronili się w niej rabusie. Później nadano poszczególnym komorom inne nazwy, dyktowane podobną wyobraźnią i fantazją.

Początkowo piasek nagórzycki służył mieszkańcom okolicznych wsi do dosyć prozaicznych, można by rzec higieniczno-estetyzacyjnych, celów. Posypywano nim podłogi izb, a także obejścia gospodarskie czy chodniki przed domami. Często wysypywano  go również  w otoczeniu grobów na cmentarzu. Wbrew spotykanej dzisiaj często opinii piasek ten nie nadawał się do celów budowlanych. Jego specyficzna struktura z idealnie okrągłymi ziarenkami,  uniemożliwiała dostatecznie mocne  związanie się zaprawy murarskiej.

Zaradni „górnicy” z Nagórzyc postarali się jednak o zarobkowanie na tym piasku, sprzedając go mieszkańcom pobliskiego Tomaszowa, gdzie używano go w taki sam sposób jak wcześniej podany. Nagórzyczanie sprzedawali piasek na miarki, a czasem wymieniali go z tomaszowskimi klientami na ziemniaczane obierki (zwane tu gwarowo łupinami),  którymi karmili swoją trzodę. Z takich transakcji wzięło się dosyć popularne kiedyś porzekadło: „nie ma piasku za łupiny”. Było ono synonimem mało opłacalnej transakcji i funkcjonowało w naszym mieście i jego okolicach jeszcze w okresie międzywojennym.

Dynamiczny rozwój krajowego przemysłu szklarskiego w II połowie XIX wieku sprawił, że nagórzycki piasek zaczęto eksploatować na szerszą skalę. Okazało się bowiem, że zawiera on ponad 80 procent przezroczystego kwarcu. Znajdujące się w nim niewielkie domieszki skalenia, węglany wapnia, glinki i żelaza można łatwo usunąć. Dlatego piasek z Nagórzyc zyskał duże uznanie hutników szkła już w XIX wieku. Ceniono go na równi ze znanym wtedy w całej Europie piaskiem saksońskim.

Nic przeto dziwnego, że urabianie piasku pod Nagórzycami nabrało dużego rozmachu. Transportowano go stąd wozami konnymi w coraz większych ilościach do znanych hut szkła w nieodległym Piotrkowie. Nagórzycki piasek przewożono również koleją do hut w Warszawie, Częstochowie i Rudnikach. Swoiste „chałupnicze” drążenie tych pieczar  trwało aż do początków XX wieku. Któregoś dnia nagórzyccy „górnicy” nieostrożnie podcięli jedną z kolumn i spowodowali zawalenie się podtrzymywanej przez nią komory. Według miejscowych przekazów pod zwałami piaskowcowej skały miał wtedy zginąć jeden z mieszkańców  Nagórzyc. Co ciekawe, tę wersję  potwierdza  Teresa Serwa (z d. Jabrzyk), pochodząca właśnie z Nagórzyc, a mieszkająca od kilkudziesięciu lat w tomaszowskiej dzielnicy Brzustówka. Według niej śmiertelną ofiarą opisanego wcześniej wypadku był jej dziadek – Jan Jabrzyk.

Na skutek tego tragicznego zdarzenia władze carskie zabroniły dalszego wydobywania piasku z podziemnych pieczar. Nie chcąc jednak tracić zarobku, mieszkańcy Nagórzyc kontynuowali eksploatację tego złoża metodą odkrywkową. Rychło obok grot  wykopali długi i głęboki jar, usytuowany za grotami po prawej stronie stromego podjazdu do tej wsi. Działalność ta nie trwała jednak długo i ustała na początku lat 20. ub. wieku po  uruchomieniu na drugim brzegu Pilicy dużej i nowoczesnej, jak na tamte czasy, kopalni piasków kwarcowych „Biała Góra”, eksploatującej to samo złoże już na o wiele większą, przemysłową skalę.

Mówiąc o historii grot nagórzyckich, nie sposób nie wspomnieć o ich osobliwej miniaturze w postaci tzw. małych grot, znajdujących się na przeciwległym brzegu Pilicy pod Smardzewicami. W odsłoniętej tutaj przez Pilicę stromej wychodni piaskowcowego złoża (ciągnącego się od Nagórzyc również po skalistym dnie rzeki) także próbowano fedrować cenny, śnieżnobiały piasek. Było to jednak trudniejsze zadanie niż pod Nagórzycami. Z uwagi na dużą wysokość i stromiznę skały, obmywanej w dodatku przez wody Pilicy,  podpływano do niej drewnianymi  krypami. Urabiany ze zbocza piasek odwożono nimi do położonego niżej brzegu, aby tam przeładować go na furmanki. Z czasem w stromym zboczu wydrążono dosyć pokaźną pieczarę, widoczną jeszcze na zdjęciach z okresu międzywojennego.

Dzisiaj o tym miejscu, nazywanym przez okoliczną ludność również „skałkami” lub ”jamkami”,  należałoby pisać już, niestety, w czasie przeszłym. Naturalna erozja, ale także niszczycielska działalność ludzi sprawiły, że z dawnych „małych grot”  pozostało tylko niewielkie przęsło z piaskowcowej skały. Przylega ono do wysokiego zbocza, stromo wznoszącego się nad nadpilicką łąką.

Już przed wojną zastanawiano się, jak uchronić nagórzyckie groty przed zniszczeniem i jak uczynić z nich atrakcję turystyczną. Ba, również niemieccy okupanci w latach II wojny światowej na swój sposób je promowali, umieszczając tę geologiczno-górniczą osobliwość w wydanym w 1943 roku w Lipsku… kieszonkowym przewodniku turystycznym po ówczesnej Generalnej Guberni. Nie zapomniano o nagórzyckiej atrakcji również w wydanym w 1952 roku przewodniku turystycznym „Spała. Tomaszów Mazowiecki” pióra wytrawnego etnografa i muzealnika – Jana Piotra Dekowskiego, W swoim opisie grot nagórzyckich dawał on zainteresowanym praktyczną radę: „Osoby odwiedzające groty oprowadzają chętnie pasterze pasący bydło na przyległym pastwisku. Używają oni łuczywa, lepiej jednak zabrać ze sobą latarki elektryczne lub świece”.

Jednakże dopiero w 1957 roku staraniem tomaszowskiego oddziału PTTK oczyszczono mocno zaśmiecone i zanieczyszczone komory. Pomyślano także o zabezpieczeniu ich przed dewastacją poprzez zamontowanie w głównym wejściu metalowej furtki, zamykanej na kłódkę oraz krat w bocznych wejściach. Początkowo zwiedzanie grot odbywało się pod nadzorem przewodnika. Jeszcze w wydanym w 1971 roku przewodniku turystycznym po woj. łódzkim zachęcano do zwiedzania grot nagórzyckich, informując iż „…są one uznane za pomnik przyrody, a dla ich ochrony wejście zostało zamknięte ozdobną krata (klucz znajduje się u dozorcy grot we wsi)”. Potem jednak zaniechano tego; ozdobna furtka z PTTK-owskim emblematem została ukradziona, a groty na powrót stały się siedliskiem wandali.

Ponowny przypływ zainteresowania nagórzyckimi grotami nastąpił w 1976 roku. Wtedy to zwróciły na nie uwagę władze nowo powstałego województwa piotrkowskiego, postanawiając ulokować w ich wnętrzu… węgierską winiarnię. Rozważano przy okazji pomysł urządzenia w grotach czegoś w rodzaju skansenu danego szklarstwa. Z tymi planami wiązały się badania grot przeprowadzone na zlecenie ówczesnego Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Turystycznej „Trybunalskie” przez Warszawski Oddział Polskiego Towarzystwa Nauk o Ziemi. Ich efektem była pierwsza pełna dokumentacja podziemnych wyrobisk w Nagórzycach, zawierająca m.in. analizę geologiczną, inwentarz wyrobisk oraz opis mikroklimatu i przekształceń antropogenicznych grot. Opracowanie uzupełniono bogatym serwisem fotograficznym.

Już wtedy naukowcy zwracali uwagę na szybko postępujące niszczenie grot, będące wynikiem zarówno przyczyn naturalnych, jak i bezmyślnej dewastacji ludzkiej. Wytruto zatem owady dymem z ognisk, skażono sterylność środowiska grot poprzez bakterie i grzyby rozwijające się na resztkach organicznych. Warszawscy naukowcy wskazywali także na postępującą erozję grot, grożącą ich zawaleniem i odrzucili pomysł umieszczenia w nich winiarni. Postulowali także wzmożenie opieki nad grotami, argumentując, że mniejszym złem będzie okratowanie wejść, niż dopuszczenie do tragedii.

Do takich samych wniosków doprowadziły specjalistyczne badania naukowe grot nagórzyckich, przeprowadzone w połowie lat 80. ub. wieku z inicjatywy ówczesnego dyrektora naczelnego Tomaszowskich Kopalni Surowców Mineralnych „Biała Góra” – Stanisława  Warchoła. Na badania, wykonane przez zespół naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej  w Krakowie pod kierunkiem znanego w kraju specjalisty od zabezpieczania obiektów poeksploatacyjnych – prof. dr. Zbigniewa Strzeleckiego, kopalnia zapłaciła 3,7 mln ówczesnych złotych. Ich celem była ocena przydatności nagórzyckich wyrobisk do celów turystycznych. Przemyśliwano m.in. o urządzeniu w nich ekspozycji… historycznych podpór i obudów kopalnianych.  Krakowscy naukowcy zalecili wykonanie wielu bardzo kosztownych prac ratowniczych w nagórzyckich wyrobiskach. Niestety, nie było na nie stać „Białej Góry”, a władze woj. piotrkowskiego nie przejawiły tą sprawą większego zainteresowania. Odłożono ją więc ad acta.

Jednakże wycieczkowicze i spacerowicze ciągle zapuszczali się w te przepastne i ciemne czeluście. Pomimo braku jakiegokolwiek zabezpieczenia  groty nagórzyckie nadal były żelaznym punktem na trasach licznych wycieczek autokarowych przyjeżdżających tutaj z różnych części kraju, a nawet z zagranicy. Na tej fali w latach 80. i 90. pojawiła się grupa samozwańczych przewodników-wyrostków z pobliskiego Tomaszowa, którzy przez kolejne sezony raczyli zwiedzających niezwykłymi, najczęściej zmyślonymi opowieściami o grotach i zamieszkujących je duchach.  Dla ubarwienia swoich historii ci  bywalcy grot rysowali bądź rzeźbili w ich wnętrzu postacie diabłów i różnych maszkaronów. Trzeba przyznać, że niektórzy z nich przejawiali niemało fantazji i polotu w tych podziemnych spektaklach, inkasując za nie drobne datki.

A tymczasem pozbawiane jakiejkolwiek ochrony – rozdeptywane i  rozdrapywane wyrobiska ulegały coraz bardziej postępującej degradacji. W rezultacie o mało nie doszło tutaj do tragedii. Którejś nocy zarwał się strop jednej z komnat,  usypując na jej dnie spore zwałowisko skalne. Przez dosyć długi czas w suficie komnaty czerniał wysoki piaszczysty „komin”. Wreszcie w 2002 roku uległ on zarwaniu; do groty wsypały się ogromne ilości żółtego piachu. Na powierzchni zwałowiska powstał duży lej, w którym pogrążyło się kilka rosnących tutaj sosen. Dopiero to wydarzenie skłoniło ówczesne władze Tomaszowa do zamknięcia wszystkich wejść do grot poprzez ich zamurowanie bądź okratowanie.

Pomimo tego nadal były one magnesem przyciągającym  liczne rzesze krajowych i zagranicznych turystów. Ciągle zatrzymywały się przed nimi liczne autokary wycieczkowe zdążające nad Zalew Sulejowski, aby ich pasażerowie mogli chociaż z zewnątrz podziwiać ten unikat geologiczny, odsłonięty w niezwykły sposób zarówno przez Pilicę, jak i przez ludzi. I przybysze, i liczni mieszkańcy Tomaszowa wciąż dopytywali się o to, kiedy wreszcie owe, jedyne w skali kraju i jedne z rzadszych w Europie, wyrobiska zostaną należycie wzmocnione i wykorzystane dla szerokiej promocji turystycznej naszego miasta.